Krystyna Gawek – życie w burzliwych czasach

Artykuł ukazał się Kalendarzu Bydgoskim na rok 2024, wydanym przez Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy. Przedruk za zgodą wydawcy

 

Krystyna Gawek – życie w burzliwych czasach

Szwederowianka, rocznik 1934. Jej życie godne jest upamiętnienia. Coraz mniej ludzi, niestety, żyje urodzonych w tamtych czasach. Prawa Natury są nieodwołalne. Warto przyjrzeć się drodze życiowej Krystyny Gawek tym bardziej, że do dziś jest niezwykle aktywna. A ma już blisko 90 lat! Upalne lato 1939. Mama Krystyny, Leokadia Włoch z domu Siudzińska, z końcem sierpnia wracała z sześciorgiem dzieci ze Świekatowa do Bydgoszczy na Szwederowo. Spędzali wakacje u siostry swego męża Alojzego. W zatłoczonym pociągu podróżowały tłumy pasażerów. Wagony z bocznymi drzwiami do każdego przedziału umożliwiały jednak sprawne wsiadanie i wysiadanie pasażerów. Parowóz sapał, dyszał obwieszczając całej okolicy swój przejazd. Pociągiem podróżowali głównie pasażerowie wracający znad Wybrzeża, z Gdyni w głąb kraju. Wspominali piękny wypoczynek. Polska odzyskała dojście do Bałtyku w roku 1920. Naród nasz był zafascynowany tym faktem; wszyscy byli dumni z budowy pięknej Gdyni, portu we Władysławowie, z rozbudowy ośrodków wypoczynkowych. Nowoczesny port gdyński umożliwiał kontakty handlowe z całym światem. Linia kolejowa Gdynia – Maksymilianowo, a dalej do Herbów Nowych na Śląsku, była chlubą przedwojennej Polski, łączyła bowiem Wybrzeże z Polską. Piękną trasą przez Bory Tucholskie i Kaszuby omijała proniemieckie Wolne Miasto Gdańsk; ruch na niej był ogromny zarówno pasażerski jak i towarowy. Tata Alojzy Włoch pochodził z Tuszyna, obok Świekatowa. On latem 1939 roku pozostał w Bydgoszczy; nadzorował swoją wytwórnię mebli na Szwederowie. Pan Alojzy przyjechał do Bydgoszczy w roku 1921. Pragnął nauczyć się praktycznego zawodu. Znalazł ją w stolarni pana Hechlińskiego na ulicy Podgórnej. W Bydgoszczy brakowało wykwalifikowanych rzemieślników spowodowanych masowym wyjazdem Niemców po nastaniu tu Polski. Alojzy wykazywał duże zdolności organizacyjne i fachowe. Sporo zarabiał; z biegiem czasu zaświtała mu myśl aby samemu założyć wytwórnię. Zakupił na Szwederowie, u zbiegu ulic Leszczyńskiego i Mariackiej spory kawał ziemi. Tam pobudował dom z pomieszczeniem na stolarnię. Z robotnika na kapitalistę – tak by orzekli marksiści. Zatrudniał średnio 6 pracowników, zbyt wyrobów miał zapewniony. Stolarnia miała duże perspektywy rozwoju…
Kiedy pani Leokadia wróciła na domowe pielesze, to męża już nie było w domu. 38 – letni Alojzy został wezwany do wojska. Wojna wisiała w powietrzu, władze przeprowadziły powszechną mobilizację. Jego pułk został wysłany w kierunku Modlina. 1 września rozpoczęła się II wojna światowa. Rozgorzały walki. Niemcy ruszyli na Polskę z trzech kierunków; nasze strony zostały zaatakowane od strony Więcborka i Sępólna. Alojzy Włoch z innymi rezerwistami bili się bohatersko. Niestety śmierć dopadła go już 4 września w okolicach Modlina. Kolega ze Szwederowa nazwiskiem Zawada przewiózł ciało Alojzego i jego poległego kolegi do Lipna, w którym zostali godnie pochowani. Tenże Zawada, wrócił szczęśliwie z wojny obronnej i wystąpił w roli anioła śmierci powiadamiając Leokadię, że została wdową. Co za cios!
Wszystko runęło, ale żyć trzeba dalej.
W Bydgoszczy tymczasem rozgorzały walki z niemieckim najeźdźcą, z terrorystami siejącymi zamęt. Polacy, w odwecie, podpalili kościół ewangelicki na Szwederowie. Mała Krystynka wdrapała się na płot i z niedużej odległości oglądała to smutne widowisko. W niedzielę 10 września, Niemcy postanowili się odegrać na Polakach za tzw. krwawą niedzielę 3 września, podczas której Polacy jakby masowo mordowali Niemców. Nazwę tą wymyślił Joseph
Goebbels, która posłużyła najeźdźcom do zemsty na Polakach. Po mszy żandarmi niemieccy wyłapywali Polaków wychodzących z kościoła na Ugorach. Miejscowa Niemka, 17- letnia dziewczyna nazwiskiem Retzlaff mieszkająca obok świątyni, wskazywała Niemcom tych Polaków, którzy niby zamordowali jej ziomków oraz jej ojca w dniu 3 września. Niemcy natychmiast rozstrzelali 21 osób. Pani Leokadia Włoch uniknęła tego losu; szczęściem nie wyszła zbyt szybko z kościoła; została na piętrze przy organach. Oprawcy hitlerowcy nasycili się już krwią swych ofiar i reszcie dali spokój. Nastała okupacyjna noc. Rodzina została bez ojca i męża, bez środków na utrzymania. Przeżyć, przeżyć, przeżyć za wszelką cenę! – tym hasłem kierowała się pani Leokadia Włoch komentując w duchu tę podwójną tragedię. Mogła tylko wspominać szczęśliwe życie u boku męża, z którym pobrała się w roku
1926. Dochowali się sześciorga dzieci – dwóch synków i cztery córeczki. Ona szwederowianka, ale urodzona w Dortmundzie w roku 1904. Tam bowiem jej rodzice wyjechali za chlebem do Niemiec. Jednak już w roku 1920 postanowili powrócić do ojczyzny, do swojego Szwederowa. W kraju płonęło, wypędzano bolszewików, granice na Śląsku i Wschodzie nie były jeszcze ustalone. Nie chcieli dłużej mieszkać wśród obcych, na obcym chlebie. Dzieci mogły się wynarodowić. Przeważył duch patriotyzmu. Do domu pani Leokadii wprowadzili się obcy ludzie. Właścicielka nie miała nic do powiedzenia. Mogła tylko być zadowolona, że Niemcy pozwolili jej zamieszkać w dwóch pokojach. Takie „praktyki” stosowały także później władze PRL. Pani Leokadia musiała pójść do pracy; przedtem nigdzie nie pracowała, zajęta byłą wychowywaniem aż sześciorga dzieci. Dochody męża pozwalały na to. Z resztą
przed wojną większość kobiet żyła „przy mężu”. Urząd zatrudnienia tzw. Arbeitsamt, mieszczący się przy Placu Kościeleckich (w dawnej szkole) znalazł jej zatrudnienie. Została skierowana do pracy fizycznej w dawnej wytwórni obuwia Leo (po wojnie Kobra) przy ulicy Kościuszki. Pokonywała kawał drogi do pracy, lecz na szczęście tramwaje punktualnie jeździły na trasie Wełniany Rynek – ulica Długa – ulica Jana Kazimierza – Stary Rynek – Plac Teatralny – ulica Gdańska do ulicy Chodkiewicza (nazwy oczywiście przedwojenne i współczesne). Spóźnienie się do pracy mogło sporo ją kosztować. A co z dziećmi? – zostawały pod wspólną opieką jej czterech sióstr. W ich domach było całe przedszkole. Problemem było wyżywienie całej rodziny. Było nędzne; Polacy otrzymywali głodowe przydziały żywnościowe. Kasza, fasola, mięsa w zasadzie wcale. Na szczęście dla rodziny pani Włoch, Niemcy nie odebrali jej dużego ogrodu (dziś ani śladu po nim, wyrosły bloki). To był wielki skarb; owoce, warzywa stanowiły pewną i zdrową dietę żywnościową podczas okupacji. Tylko, że pani Leokadia, po ciężkiej pracy, musiała pracować w ogrodzie licząc na pomoc tylko najstarszych dzieci. Była motorem życia rodziny w tych mrocznych czasach. Dzieci bawiły się tylko przy domu; na zewnątrz zabroniony był język polski. Opiekunowie mogli dostać
surowe kary za takie wychowanie dzieci. Ingerencja władz okupanta sięgała sfery prywatnej – policjant „odwiedzał” mieszkania by przyjrzeć się co się dzieje wewnątrz. Zwracał uwagę, aby nie było polskich książek i wszelakich napisów w naszym języku. Nawet pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej nakazał zasłonić polski napis. Zapisał to w swym kajecie i gorliwie sprawdzał to polecenie nawiedzając często dom. Nie daj Bóg, by nie było przysłonięte! W kościele na Ugorach okupanci zakazali odmawiać msze w języku polskim. Dlatego pani Leokadia nie puszczała dzieci do kościoła, gdyż mogli narazić się miejscowym donosicielom. Stworzyła rodzinny
kościół domowy. Dzieci uczyła jednak języka niemieckiego niezbędnego w szkołach i na ulicy. Sama doskonale go znała z czasów dortmundzkich. Krystyna Gawek wspomina, iż była to jedyna zdobycz tego okresu – do dziś dobrze włada tym językiem. Sytuacja wokół Polaków zacieśniała się. W obliczu wielkiej ekspansji an Wschód, Niemcom mogłoby zabraknąć żołnierzy na froncie. Szczególnie gdy już zaangażowali się na Zachodzie i Afryce Północnej. Heinrich Himmler, odpowiedzialny m. in. za politykę germanizacyjną wymyślił iście szatański pomysł – zgermanizujemy większość Polaków zamieszkałych na terenach Niemiec sprzed roku 1914. Damy im
pewne prawa, zwiększymy przydział żywnościowy w zamian otrzymamy setki tysięcy rekrutów. I to żołnierzy na pierwszą linie boju! Wspaniałe mięso armatnie! Od marca 1941 większość mieszkańców Bydgoszczy otrzymała zawiadomienie o wypełnienie ankiety narodowościowej. Na jej podstawie okupanci klasyfikowali mieszkańców do jakiej grupy narodowościowej będą należeć. Były cztery grupy; Polaków najbardziej dotyczyła III grupa zwana Eingedeutsche. Do tej grupy zaliczano osoby autochtoniczne uważane przez Niemców za częściowo spolonizowane. W ankiecie pytano o:
– przynależność wyznaniową
– od kiedy mieszka w Bydgoszczy (w Brombergu)
– jakie ma ukończone szkoły
– krewnych w Niemczech
Ankietę musiano wypełnić pod przymusem. Karą był obóz koncentracyjny a pod koniec wojny – kara śmierci. Samo wypełnienie ankiety nie było decydujące – o łaskawym zakwalifikowaniu do odpowiedniej grupy decydował okupant. Mógł też odrzucić „podanie”; takie jego prawo. Nie było wyjścia, mamusia w trosce o rodzinę musiała wypełnić ankietę a później przyjąć III grupę – wspomina Krystyna Gawek. To był cios moralny w naszą patriotyczną rodzinę, dodaje. Ja ze swej strony dodam, że środowiska związane z generałem Sikorskim oraz ze środowiskiem Kościoła (szczególnie na Górnym Śląsku) zachęcały wręcz do podpisywania volkslisty. Chodziło o to co najważniejsze – aby Polacy mogli przetrwać na ojcowiźnie i po prostu przeżyć najcięższe chwile. Popierały to nawet środowiska komunistyczne ( niewielkie co prawda) ale tylko do czasu gdy żyli w przyjaźni z Hitlerem. Po 22 czerwca 1941 nagle zaczęli jątrzyć, że to zdrada narodowa, że to popieranie wroga…
Po podpisaniu volkslisty Polakom żyło się trochę lepiej. Problemem, który później się wyłonił było powoływanie młodych mężczyzn do Wehrmachtu. To już nie przelewki – to perspektywa śmierci w walce u boku hitlerowców, to walka przeciwko aliantom w Europie. Nie chciałbym być w ich skórze…
W rodzinie Leokadii Włoch pełno młodych ludzi zagnano do Wehrmachtu. Wszystkie cztery siostry, ze łzami w oczach, żegnały swych mężów w drodze na front. Tak samo szwagier ze Świekatowa musiał służyć u wroga. W roku 1941 Krystyna poszła do szkoły, oczywiście niemieckiej. Już dobrze mówiła po niemiecku; domowa szkoła mamy dała efekt. Język polski był oczywiście zabroniony, dzieci polskie mówiły do siebie ukradkiem i bardzo cicho. Kary cielesne były szeroko stosowane zarówno za złe zachowanie, spóźnianie się na lekcje jak i za mówienie w języku polskim. Co roku zmieniano jej szkołę – najpierw chodziła na Leszczyńskiego, potem na Karpacką a na końcu na
Nowodworską. Do dziś budynki funkcjonują, choć ten na Nowodworskiej, na zapleczu II LO wymaga gruntownego remontu. Jako dziecku najlepiej jej było chodzić na Karpacką. To daleka droga ale do dziś pani Krystyna wspomina te pola, sady, ogrodnictwa mijane po drodze. To było zupełnie inne Szwederowo. Przy każdym domu były chlewiki, komórki na opał, stajnie na konie, a wokół nich – ogrody. Samochody były rzadkością, pojazdy były konne. Cisza, spokój – zupełnie inny świat! Dodaje. Rajem dla dzieci pani Leokadii były wakacje w Świekatowie. Tam była swoboda, dobre wiejskie jedzenie, pomaganie w pracy cioci – gospodyni, żniwa, wypas krów, zabawy z miejscowymi dziećmi. Słychać było wokół język polski. A jakie były losy krewnych w Wehrmachcie? Mieli szczęście; wcielono ich na front zachodni a nie na wschodni, gdyż tam było niebywałe piekło. Później, wszyscy albo zdezerterowali albo z obozów jenieckich przeszli do armii polskiej na Zachodzie. To było bardzo niebezpieczne dla naszych rodaków. Rodziny mogły być prześladowane. Dlatego, po przejściu na stronę aliantów, zmieniano im tożsamość, nie pozwalano na jakąkolwiek korespondencją z rodzinami. Jeden z wujków Krystyny Gawek walczył u generała Andersa pod Monte Cassino, inni zaś u generała Maczka. Tylko jeden z nich nie przeżył II wojny
– zginął pod koniec wojny w zestrzelonym samolocie alianckim, w którym był strzelcem pokładowym. Żołnierze polscy, wcieleni do Wehrmachtu, mieli jeszcze jeden problem. Nie cieszyli się zaufaniem zarówno dowódców niemieckich jak i polskich. Jedni i drudzy mieli baczenie na ich postawę podczas służby wojennej. Obydwie strony konfliktu wojennego nie byli przekonani co do ich wartości i postaw ideowych; byli bowiem żołnierzami z przymusu. A i po wojnie władze Polski Ludowej koso na nich patrzyły. A przecież ci ludzie to ofiary wojny jakby nie patrzeć. Wojna dobiegła końca. Pani Leokadia Włoch z dziećmi szczęśliwie ją przeżyli. Siostry, oprócz jednej,
pełne szczęścia witały swych mężów wracających statkiem do Gdyni. Wracali jako żołnierze w angielskich battle – dresach. To dodawało im splendoru. Dzieci wróciły do polskich już szkół. Musiały jednak nadrabiać zaległości w nauce języka polskiego i historii. A także w nauce religii, gdyż w czasach okupacji omijały kościół. Osiemset dzieci szwederowskich, niejako hurtowo, przystąpiły do I komunii świętej. Całe okolice kościoła były zablokowane.
Krystyna Gawek postanowiła uczyć się w dziedzinie gastronomii. Ukończyła technikum w Bydgoszczy, choć maturę zdawała w Toruniu. Całe zawodowe życie przepracowała w tej branży. Pierwsza jej posadą była praca w stołówce bursy dla junaków „Służba Polsce” w budynku przy ulicy Szubińskiej 1 – obecnej Wojewódzkiej Komendy Uzupełnień. Było tam kogo żywić – 130 junaków wymagało dobrego wyżywienia; pracowali bowiem ciężko przy odbudowie ojczyzny. Musiała stawać na głowie aby w powojennych trudnych czasach załatwiać aprowizację. Już wtedy dały się we znaki jej świetne zdolności organizacyjne powiązane z pracowitością. Później związała się ze Spółdzielnią Gastronomiczną w Bydgoszczy; kierowała wieloma placówkami. Była m. in. zastępcą kierownika sławnej „Kaskady” przy ulicy Mostowej. Pamięta dzień jej otwarcia we wrześniu 1969 roku. Napór klientów był tak wielki, że wylatywały szyby i musiała interweniować milicja. – Szkoda mi Kaskady, doskonale spełniała swą rolę. Dziennie gościliśmy blisko tysiąc osób; na piętrze usytuowana była kawiarnia, tętniąca życiem, także kulturalnym. Niestety została wyburzona, ale chyba lepiej służyła zwykłym bydgoszczanom niż dzisiejsze bary dla nowobogackich… komentuje pani Krystyna. Szefowała także w barze restauracyjnym „Sielanka” przy alei 1 Maja 95 (dziś ulica Gdańska). Na parterze był bufet obficie zaopatrzony, wyżej była jadłodajnia. Doskonałe były tam posiłki – ja często korzystałem z usług „Sielanki”, gdyż mieszkałem obok, na ulicy Zamojskiego. Mimo wyszynku na parterze, spokój był idealny; żaden pijak nie śmiałby się awanturować. Pani Krystyna miał posłuch wśród nich, twardą ręką trzymała dyscyplinę. Krystyna już wtedy była bardzo aktywna, także w obszarze kultury. Śpiewała w zespole spółdzielczym klubie „Jupiter” przy ulicy Armii Czerwonej (obecnie Marszałka Focha), występowała w skeczach na tamtejszej scenie. Zawsze obecna była, razem z junakami, na dawnych kortach przy ulicy Zamojskiego. Tam kwitło każdego lata życie kulturalne Bydgoszczy. Do dziś z rozrzewnieniem wspomina występy ówczesnych gwiazd – Janusza Gniatkowskiego, Mieczysława Wojnickiego, Irenę Santor, Hankę Bielicką, Jana Danka, Renę Rolską, Nataszę Zylską, duet Rokita – Przybylski (Zgaduj Zgadula) i wielu innych, a także zespoły Śląsk, Mazowsze. Po Październiku 1956 roku koncertowały tutaj zespoły jazzowe, wzbudzające entuzjazm widzów. Niestety – korty te uległy likwidacji w roku 1961; pobudowano w tym miejscu nieciekawe, wręcz beznadziejne bloki. – Duża szkoda, że tak pożyteczne, masowe imprezy dziś nie istnieją. Akurat ten pomysł ówczesnych władz Bydgoszczy, w ramach tzw. kultury dla mas, był znakomity, wart dziś naśladowania – konkluduje pani Krystyna. Krystyna wyszła za mąż w roku 1956 za Wincentego Gawka pochodzącego spod Ostrołęki, elektryka z zawodu. Dochowali się trojga dzieci – dwie córki i syna. Wychowali ich bardzo dobrze. Mąż zmarł w roku 2017, pochowany został na cmentarzu przy ulicy Tańskich. – Mąż pracował w pobliskiej Belmie na Miedzyniu. Pokochał tamtejszy cmentarz odwiedzając grób swego kuzyna. Zarezerwował zatem miejsce tam daleko i co zrobić… Ale z drugiej strony cmentarz na Miedzyniu jest pięknie położony a nasz szwederowski jest zapchany do niemożliwości; można przewrócić
się o nagrobki – dodaje. Najlepiej jest jej jednak w towarzystwie ukochanej wnuczki Aleksandry, mieszkającej pod Warszawą. Jest informatyczką; uczy w szkole. – A jak mama radziła sobie po wojnie – pytam panią Krystynę
– Pracowała dalej fizycznie, jak za czasów okupacji, w dawnej Kobrze. Ciężko było, dorabiała szyciem w domu i dzierganiem z wełny. Do końca życia nie mogła zapomnieć o mężu. On ciągle z nami był; w wigilię Bożego Narodzenia było dla niego stałe miejsce… W latach siedemdziesiątych mamusia sprowadziła zwłoki tatusia na nasz cmentarz przy ulicy Kossaka. Niedługo potem zginęła w wypadku samochodowym i połączyli się na zawsze…
Krystyna Gawek całe życie była i nadal jest (89 lat!) jest niesłychanie aktywna. W czasach PRL działała w KOSM Szwederowo. Cóż to za skrót? – Komitet Osiedlowy Samorządu Mieszkańców. Były inne czasy, radni miejscy niewiele mieli do powiedzenia, ale ci, z najniższego poziomu, wiele mogli zdziałać dla dobra ogółu. Załatwiali place zabaw dla dzieci, urządzali rozmaite pikniki, organizowali Dni Szwederowa – ongiś największą zabawę dzielnicową w mieście, interweniowali w sprawach obywateli. Robili co mogli w sztywnym gorsecie czasów. Po roku 1990 jeszcze bardziej się uaktywniła. W Radzie Osiedla Szwederowo działa nieprzerwanie od trzydziestu lat! Zajmuje się animacją kultury, zbiera wszelkie pamiątki z ukochanej dzielnicy, pielęgnuje pamięć o zasłużonych ludziach m. in. o Alojzym Bukolcie. To bardzo ciekawa i zasłużona postać – żołnierz Września 1939, organizator życia filmowego po II wojnie, kronikarz dzielnicy. Krystyna Gawek działa ponadto w Towarzystwie Miłośników Miasta Bydgoszczy – organizuje konkursy historyczne a także konkurs „Bydgoszcz w kwiatach”. Należy wspomnieć o współredagowaniu gazety osiedlowej – Nasze Szwederowo, obecnie Głos Szwederowa. Wszyscy ja znają w dzielnicy. W domu nie usiedzi długo. Ciągle ją nosi. Utyka niestety na kolano, podpiera się laską. Często potyka
się na ulicy ale ją to nie przestrasza. Musi być w ruchu; bez aktywności życiowej nie wyobraża sobie życia. Oby była wśród nas jak najdłużej!

Roman Sidorkiewicz

PS. Dzięki inicjatywie przewodniczącego Rady Osiedla Szwederowo Aleksandra Dei oraz radnego Sejmiku Wojewódzkiego Romana Jasiakiewicza, Krystyna Gawek została uhonorowana 28 października br. złożeniem podpisu w Alei Autografów na ulicy Długiej w Bydgoszczy